2 stycznia 2011

XXXVII. Łaski Księżyca



Księżyc, który rządzi się tylko kaprysem, zajrzał przez okno, kiedy spałaś w kołysce, i szepną do siebie: «Podoba mi się to dziecko.»

I lekko zstąpił po schodach z obłoków i cicho przeniknął przez szyby. Potem spoczął na tobie z miękką matczyną czułością i nałożył swoje kolory na twoją twarz. Twoje źrenice są odtąd zielone, a policzki zdumiewająco blade. To od zapatrzenia w twojego gości oczy zrobiły ci się tak dziwnie duże; a on tak czule ścisnął cię za gardło, że na zawsze została w tobie chęć do płaczu.

Rozpierany radością Księżyc napełnił już cały pokój swą fosforyczną atmosferą, swoją świetlistą trucizną; i całe to światło żyło, myślało i mówiło: «Będziesz wiecznie nosić piętno mojego pocałunku. Będziesz piękna moją urodą. Będziesz kochać to, co ja kocham, i to, co mnie kocha: wodę, obłoki, ciszę i noc; morze ogromne i zielone; wodę bezkształtną i wielokształtną; krainę, w której cię nie ma; kochanka, którego nie znasz, zwyrodniałe kwiaty; zapachy, co mącą rozum; koty omdlewające na pianinach i jęczące jak kobiety głosem ochrypłym i słodkim.

I będą cię kochać ci, co mnie kochają, będą ci służyć ci, co mnie służą. Będziesz królową zielonookich mężczyzn, których gardła ściskałem w moich nocnych pieszczotach; tych, co kochają morze, ogromne morze, wzburzone i zielone, wodę bezkształtną i wielokształtną, krainę, w której ich nie ma, kobietę, której nie znają, złowieszcze kwiaty podobne do kadzielnic niewiadomej religii, zapachy co kuszą wolę, i lubieżne dzikie zwierzęta – emblematy swojego szaleństwa.»

I dlatego, przeklęte, kochane, zepsute dziecko, leżę teraz u twoich stóp, szukając na tobie znaków okrutnej Bogini Luny, zgubnej patronki i mamki trucicieli wszystkich lunatyków.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz