2 stycznia 2011

XXXVI. Pragnę malować



Choć nieszczęśliwy to zapewne człowiek, szczęśliwy artysta, którego trawi pragnienie!

Chcę malować tę, która ukazywała mi się tak rzadko i znikała tak prędko, jak piękny i niezapomniany widok za unoszonym w noc podróżnym. Tyle czasu minęło już odkąd odeszła!

Jest Piękna, więcej niż piękna: jest zdumiewająca. Dominuje w niej czerń; i wszystko, co budzi, jest mroczne i niezgłębione. Jej oczy to jaskini, w których niejasno migocze tajemnica, a jej spojrzenia rozświetlające noc jak błyskawice to eksplozja w ciemnościach.

Porównałbym ją do czarnego słońca, gdybyśmy umieli wyobrazić sobie czarną gwiazdę siejącą blask i szczęście. Chociaż raczej przywodzi na myśl księżyc, który naznaczył ją niechybnie swoim okrutnym piętnem; nie idylliczny biały księżyc podobny do zimnego oblubieńca, ale księżyc złowróżebny i upojny, zawieszony w głębinach burzliwej nocy i szarpany przez rozpędzone chmury; niespokojny i dyskretny księżyc nawiedzający sen niewinnych, ale księżyc zerwany z nieba, zwyciężony i zbuntowany, brutalnie zmuszony przez tesalskie Wiedźmy do tańca na przerażonej trawie!

Za jej małym czołem mieszka uparta wola i skłonność drapieżcy. Ale u dołu jej niepokojącej twarzy, tam gdzie ruchliwe nozdrza wietrzą niemożliwe i nieznane, wybucha z nieopisanym wdziękiem śmiech dużych ust, czerwonych i białych, rozkosznych ust przypominających wspaniały kwiat wyrosły cudem na wulkanicznej ziemi.

Są kobiety, które chce się pokonać i posiąść, ale ta budzi pragnienie powolnego konania pod jej spojrzeniem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz