2 stycznia 2011

XXI. Kuszenie – albo Eros, Plutus i Sława

Dwaj wspaniali Szatani i równie niezwykła Diablica wspięli się minionej nocy po tajemnych schodach, którymi Piekło komunikuje się sekretnie z człowiekiem pogrążonym we śnie i rusza do szturmu na jego chwilową słabość. Zbliżyli się i stanęli przede mną w chwale, sztywno jak na podium. Siarczana światłość otaczająca ich postacie sprawiała, że odcinali się ostro na ciemnym tle nocy. Wyglądali tak dumnie i władczo, że z początku wziąłem wszystkich troje za prawdziwych Bogów.

Twarz pierwszego Szatana zdradzała dwoistość płci, a w liniach ciała miał miękkość antycznych Bachusów. Jego piękno tęskne oczy, barwy mrocznej i nieokreślonej, podobne były fiołkom ciężkim jeszcze wielkimi łzami burzy, a jego rozchylone wargi – kadzielniczkom dymiącym słodką wonią pachnideł; kiedy wzdychał, w jego gorejącym oddechu iskrzyły się, trzepocząc skrzydełkami, pachnące piżmem muszki.

Wokół purpurowej tuniki owinął mu się niczym przepaska połyskliwy wąż, który, uniósłszy głowę, zwracał nań omdlewająco swe rozżarzone oczy. A u tej żywej przepaski zwisały, na przemian z fiolkami pełnymi złowrogich likworów, błyszczące noże i narzędzia chirurgiczne. W prawej ręce także miał fiolkę – była wypełniona świecącą czerwienią, a na etykietce widniały to oto dziwne słowa: «Pijcie, to jest krew moja, kordiał doskonały»; w lewej miał skrzypce, którymi posługiwał się zapewne kiedy chciał śpiewać swoje rozkosze i cierpienia, labo w noce sabatu siać zarazę swojego szaleństwa.

U jego delikatnych kostek ciągnęły się złote ogniwa rozerwanego łańcucha, a gdy ich ciężar zmuszał go do spuszczanie oczu ku ziemi, pełen pychy wpatrywał się w paznokcie swoich stóp, gładkie i błyszczące jak oszlifowane kamienie.

Spojrzał na mnie śmiertelnie smutnymi oczyma sączącymi zdradliwe upojenie i śpiewnym głosem powiedział: «Jeśli zechcesz, uczynię cię władcą dusz i żywa materia będzie ci bardziej posłuszna niż glina rzeźbiarzowi; poznasz wciąż nową rozkosz wychodzenia z siebie samego, aby zapomnieć się w innych, i rozkosz przyciągania cudzych dusz, aż do ich zespolenia się z twoją.»

Ja zaś mu odparłem: «Uprzejmie dziękuję! Nie wiedziałbym, co począć z tą zbieraniną istnień, które z pewnością nie są więcej warte niż moje biedne ja. I chociaż niejedno przypominam sobie ze wstydem, o niczym nie chcę zapomnieć. Nawet gdybym cię nie znał, stary potworze, twój magiczny arsenał noży, twoje podejrzane fiolki, łańcuchy pętające twe stopy to emblematy, które dość jasno tłumaczą niebezpieczeństwa twojej przyjaźni. Zachowaj swoje dary.»

Drugi Szatan nie miał ani takich tragicznych i zarazem promiennych rysów, ani takich wykwintnych i przymilnych manier, ani takiej delikatnej i wonnej urody. Był to ogromny mężczyzna z grubą twarzą bez oczu, którego ciężki kałdun zwieszał się nad udami, i którego cała skóra była pozłocona i ozdobiona, niby tatuażem, tłumem maleńkich ruchomych postaci przedstawionych niezliczone odmiany powszechnej niedoli. Były tam małe ludziki z zapadłymi brzuchami szukające haka, żeby się powiesić; były małe, wychudzone, powykręcane stworki, których błagalne oczy jeszcze wymowniej prosiły o jałmużnę niż ich drżące ręce; były też zgrzybiałe matki z niedonoskami uwieszonymi u wycieńczonych piersi. I było jeszcze mnóstwo innych.

Gruby Szatan walił pięścią w swój kolosalny brzuch wydobywając zeń przeciągły i donośny brzęk metalu, przechodzący jakby w zawodzenie wielu głosów ludzkich. I śmiał się przesadnym, głupkowatym śmiechem, bezwstydnie pokazując zepsute zęby, tak jak na całym świecie pewni ludzie śmieją się po zbyt wystawnym obiedzie.

I drugi Szatan powiedział: «Mam dla ciebie coś, co da ci wszystko; coś, co przewyższy wszystko; coś, co zastąpi wszystko!» I walnął się w monstrualny brzuch, którego dźwięczne echo zabrzmiało jak komentarz do tych grubiańskich słów.

Odwróciłem się ze wstrętem i odparłem: «Dla moich przyjemności nie trzeba niczyjej niedoli; nie chcę bogactwa osmuconego, niczym tapeta, wszystkimi nieszczęściami przedstawionymi na twojej skórze.»

Jeśli idzie o Diablicę, to skłamałbym ukrywając, że przy pierwszym wejrzeniu znalazłem w niej dziwny urok. Nie umiałbym określić go lepiej niż porównując z urokiem bardzo pięknych, przekwitających już kobiet, które jakby przestała się starzeć, i których uroda nabrała magicznego powabu ruin Była wyniosła i zarazem nonszalancka, a jej oczy, mimo iż podkrążone, błyszczały zniewalającą siłą. Najbardziej zafrapowała mnie jednak tajemnica jej głosu, w którym odnajdywałem wspomnienie najpieszczotliwszych kontaktów z przymieszką chrypki właściwej gardłom nieustannie przepłukiwanym wódką.

«Chcesz poznać moją potęgę?» - zapytała fałszywa bogini swoim urzekającym i paradoksalnym głosem. - «Posłuchaj!».

I zaraz przyłożyła do ust gigantycznych rozmiarów trąbę – przybraną, niby fujarką, we wstążki z tytułami wszystkich dzienników świata – i krzyknęła w nią moje imię, a ono potoczyło się w nieskończoność z hukiem stu piorunów i powróciło do mnie odbite echem najdalszej planety.

»Do diabła – rzekłem na pół przytomny – to coś nieocenionego!» Ale przyjrzawszy się uważniej uwodzicielskiej herod-babie, uświadomiłem sobie, że to ją chyba musiałem widzieć popijającą z kilkom łajdakami spośród moich znajomych, a chrapliwy dźwięk miedzi zabrzmiał mi w uszach niejasnym przypomnieniem jakiejś sprostytuowanej trąby.

Toteż z najgłębszą pogardą odparłem: «Wynoś się! Nie jestem z tych, co poślubiają kochanki pewnych panów, których nazwisk nie mam ochoty wymieniać.»

Zaiste, z tak mężnych wyrzeczeń miałem prawo być dumny. Ale, niestety, obudziłem się i cała moja stanowczość prysła. «Doprawdy – pomyślałem sobie – musiałem spać jak kamień, żeby mieć takie skrupuły. Gdybyś kiedyś zechcieli przyjść, zanim zasnę! Wtedy nie byłbym tak wybredny.»

I wzywałem ich na głos, błagając o przebaczenie i obiecując podlić się tak często, jak tylko będzie trzeba, aby zasłużyć na ich łaskę; ale widać bardzo ciężkich obraziłem, bo nie wrócili już nigdy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz