2 stycznia 2011

XLVIII. Anywhere out of the world – Gdziekolwiek poza świat


Życie to szpital, w którym wszystkich chorych trawi pragnienie zmiany łóżka. Ten chciałby cierpieć koło pieca, a tamte ufa, że wyzdrowieje przy oknie.

Zdaje mi się, że tam, gdzie mnie nie ma, byłbym zawsze szczęśliwy, i sprawa przeprowadzki jest przedmiotem ciągłych dyskusji z moją duszą.

«Powiedz mi duszo, biedna wystygła duszyczko, co myślisz o przenosinach do Lizbony. Powinnaś się tam rozgrzać, ciepło ożywi cię jak jaszczurkę. Miasto leży nad wodą; mówią, że zbudowane jest z marmuru, ludzie mają tam podobno roślinność w takiej nienawiści, że wyrywają każde drzewko. To coś dla ciebie: pejzaż z kamienia i światła i wody odbijającej światło i kamień!»

Dusza nie odpowiada.

«Skoro tak lubisz spoczynek wypełniający wypełniony kontemplacją ruchu, może chciałbyś zamieszkać w Holandii, ojczyźnie błogostanu? W tym kraju, którego podobiznę tak często podziwiałaś w muzeum, znajdziesz chyba jakąś rozrywkę. Co myślisz o Rotterdamie, lubisz przecież las masztów i statki cumujące u podnóża domów?»

Dusza wciąż milczy.

«Może bardziej pociąga cię Batawia? Odnajdziemy tam ducha Europy zespolonego z tropikalnym pięknem.»

Ani słowa. – Chyba moja dusza nie umarła?

«Czyżbyś tak otępiała, że miła jest ci już tylko twoja choroba? Uciekajmy więc do krajów, które są analogią Śmierci. Mam coś dla nas, moja biedna duszyczko! Pakujmy kufry i jedźmy do Torneo. Jedźmy jeszcze dalej, aż na sam kraniec Bałtyku; jak można najdalej od wszelkiego życia; zamieszkajmy na biegunie. Tam ukośne promienie słońca zaledwie maskują Ziemię, a leniwe nawroty światła i nocy zabijają rozmaitość i rodzą monotonię – siostrę nicości. Tam będziemy się pławić bez końca w kąpieli mroku, którą uprzyjemnią zorze polarne, śląc ku nam od czasu do czasu swoje różowe snopy, niby sztuczne ognie puszczane z Piekła!»

I wreszcie moja dusza wybuchła i krzyczy, jakże rozsądnie: «Gdziekolwiek, gdziekolwiek, byle poza ten świat!»

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz