2 stycznia 2011

V. Dwoisty pokój


Pokój podobny marzeniu, pokój prawdziwie metafizyczny, gdzie nieruchome powietrze zabarwione jest lekko różowością i błękitem.

Dusza pławi się tutaj w kąpieli lenistwa pachnącej żalem i pragnieniem. – To coś zmierzchowego i błękitnawo-różowawego; sen o rozkoszy podczas zaćmienia.

Meble mają kształty wydłużone, bezwładne, omdlałe. Meble zdają się śnić; robią wrażenie obdarzonych hipnotycznym życiem, jak rośliny i minerały. Tkaniny przemawiają niemym językiem, jak kwiaty, jak obłoki, jak zachody słońca.

Na ścianach żadnej artystycznej ohydy. W zestawieniu z czystym marzeniem, z wrażeniem niezanalizowanym, sztuka określona, sztuka konkretna jest bluźnierstwem. Tutaj wszystko ma niezbędną jasność i cudowną ciemność harmonii.

Ledwo wyczuwalny, wyszukanie subtelny zapach, zaprawiony leciutką domieszką wilgoci, unosi się w powietrzu kołyszącym senne myśli oddechem cieplarni.

muślin spływa przesłaniając okna i łoże, rozlewa się śnieżystymi kaskadami. Na łożu spoczywa Bogini, królowa snów. Skąd się tu mogła wziąć? Kto ją sprowadził? Jaka magiczna siła wyniosła ją na tron marzenia i rozkoszy? Obojętne; dosyć, że jest. Poznaję ją, to ona!

Tak, to te oczy, których płomień przeszywa zmierzch; poznaję te przenikliwe i przerażające ślepia po ich potwornej złośliwości! Przyciągają, paraliżują i pożerają wzrok tego, kto się niebacznie w nich zagłębi. Jakże często badałem te czarne gwiazdy wymuszające ciekawość i zachwyt.

Jakiemu przychylnemu demonowi zawdzięczam zanurzenie w tajemnicy, ciszy, spokoju i aromatach? Błogość! To, co powszechnie nazywamy życiem, nawet w chwilach najwyższych uniesień nie ma nic wspólnego w życie absolutnym, które teraz poznałem i którym się sycę minuta po minucie, sekunda po sekundzie!

Nie! Nie ma już minut, nie ma już sekund! Czas zniknął; panuje Wieczność, panuje wieczysta rozkosz!

Wtem od drzwi dobiegł głuchy, dudniący huk i, jak w piekielnych snach, wydało mi się, że ktoś huknął mnie motyką w brzuch.

Po chwili weszło Widmo. To komornik przychodzi znęcać się nade mną w imieniu prawa; bezecna konkubina zjawia się, żeby wytykać mi swoją nędzę i dodawać brudy swojego życia do moich cierpień; albo popychle redaktora przybiega z dziennika domagać się dalszego ciągu rękopisu.

Rajski pokój, bogini, królowa snów, Syfilda, jak mawiał wielki René, cała ta magia pierzchła, zaledwie zabrzmiał brutalny łomot Widma.

Ohyda! Pamiętam! Pamiętam! Tak, ta nora, ta siedziba wieczystej nudy jest moim mieszkaniem. Otóż i meble, głupie, zakurzone, poobijane; kominek bez ognia, bez żaru, zapluty flegmą; smutne okna, na których deszcz wyrysował brudne zacieki; Rękopisy, pokreślone albo nie dokończone; kalendarz, w którym ołówek pozaznaczał złowieszcze daty!

A ten nieziemski aromat, którym upajałem się ze spotęgowaną wrażliwością? Niestety! Zastąpił go odór tytoniu zmieszany z jakąś mdlącą stęchlizną.

Oddycha się tu teraz jełkim fetorem rozpaczy.

W tym światku ciasnym, ale mieszczącym tyle obrzydliwości jeden jedyny znajomy przedmiot jest mi życzliwy: fiolka laudanum; stara i niebezpieczna przyjaciółka, jak wszystkie przyjaciółki, niestety, szczodra w pieszczoty i zdrady.

Ależ tak! Czas wrócił; Czas teraz znowu panuje niepodzielnie; a wraz z tym obrzydliwym starcem pojawił się cały jego demoniczny orszak Wspomnień, Wyrzutów, Spazmów, Lęków, Niepokojów, Koszmarów, Gniewów i Neuroz.

Zapewniam was, że sekundy są teraz odmierzane z namaszczeniem i z naciskiem, i że każda, wyskakując z zegara, mówi: – «Jestem Życiem, nieznośnym, nieubłaganym Życiem!»

Jest tylko jedna sekunda w życiu człowieka, której przeznaczono zwiastować mu dobrą nowinę, dobrą nowinę budzącą w każdym niewytłumaczalny lęk.

Tak! Czas panuje; znów ustanowił brutalną dyktaturę. I popędza mnie, jak bym był wołem, swoim dwoistym ościeniem. – «Ciągnij, wywłoko! Haruj, heloto! Żyj, potępieńcze!»



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz