2 stycznia 2011

XI. Dzikuska i kobieciątko



«Doprawdy, kochanie, męczysz mnie bez miary i bez litości; słysząc twoje westchnienia ktoś mógłby pomyśleć, że cierpisz bardziej niż zgrzybiałe kłosarki czy stare żebraczki zbierające skórki chleba pod drzwiami garkuchni.

Gdyby chociaż przyczyną tych westchnień były wyrzuty sumienia, miałabyś z czego być dumna, ale są one jedynie wyrazem błogiego przesytu i przytłaczającej bezczynności. I do tego ciągle mówisz tyle niepotrzebnych rzeczy: «Bądź dla mnie czuły! Niczego bardziej nie potrzebuję! Tu mnie popieść, tam mnie pociesz!» Posłuchaj, spróbuję cię wyleczyć; może znajdziemy stosowny środek, za parę miedziaków, w którejś z jarmarcznych bud o kilka kroków stąd.

Przyjrzyjmy się, proszę, uważnie tej solidnej żelaznej klatce, po której miota się, wyjąc potępieńczo, wstrząsając prętami rozwścieczony niewolą orangutan i zaiste wspaniale naśladując to półkoliste susy tygrysa, to znów rozkołysany, głupkowaty chód białego niedźwiedzia, owłosiony potwór niejasno przypominający swoimi kształtami ciebie.

Ten potwór jest jednym ze zwierząt, do których zwykle mówimy "mój aniele", to znaczy kobietą. A ten drugi potwór, wrzeszczący na całe gardło, z kijem w ręku, to mężczyzna. Swoją prawowitą małżonkę spętał łańcuchem jak bydlę i w dni świąteczne pokazuje ją na przedmieściach, oczywiście za pozwoleniem zwierzchności.

Patrz na nią! Zobacz, z jaką łapczywością (może wcale nie udawaną!) rozszarpuje żywe króliki i wrzaskliwe sztuki drobiu, które jej rzuca treser. "Powoli, powoli – przemawia do niej – nie można zjadać wszystkich zapasów jednego dnia" i wygłosiwszy tę mądrą maksymę brutalnie wyrywa jej zdobycz, której kiszki ciągną się przez chwilę zaczepione o zęby dzikiego zwierzęcia, chciałbym powiedzieć kobiety.

Dalej! przyłożyć jej kijem, to się uspokoi i nie będzie wytrzeszczać tych przerażających swoją pożądliwością oczu na odebrany żer. Mocny Boże! Toż to najprawdziwszy kij, a nie teatralny rekwizyt! Słyszałaś, jak zadudniły żebra? I to mimo sztucznego uwłosienia! Toteż oczy wyszły jej teraz z orbit i wyje o wiele naturalniej. Z wściekłości aż się cała iskrzy jak żelazo pod młotem kowalskim.

Takie samo małżeńskie obyczaje tych dwojga potomków Ewy i Adama, istot, któreś, o Boże, stworzył własnymi rękami! Ta kobieta jest niewątpliwie nieszczęśliwa, chociaż kto wie, czy łaskoczące rozkosze sławy są jej zupełnie obce. Bywają cięższe nieszczęścia, naprawdę nieodwracalne i których nic nie łagodzi. Zresztą w tych sferach, gdzie ją wydano na świat, nie mogło jej przyjść nawet do głowy, że kobieta zasługuje na inny los.

A teraz, porozmawiajmy, moje ty kobieciątko! Patrząc na wszystkie piekła, od których roi się na świecie, cóż mam myśleć o twoim luksusowym piekiełku, gdzie spoczywasz na tkaninach miękkich jak twoja skóra i jadasz wyłącznie gotowane mięso, którego zręczny lokaj nigdy nie omieszka pokroić w plastry?

Cóż mogą dla mnie znaczyć te wszystkie przeciągłe westchnienia wznoszące twoją uperfumowaną pierś, krzepka kokietko? Cała ty wyniesiona z książek afektacja niestrudzony melancholia, zdolna natchnąć widza uczuciem zgoła odmiennym niż litość. Doprawdy, czasami bierze mnie chętka, żeby nauczyć cię, czym jest prawdziwe nieszczęście.

Kiedy się na ciebie patrzy, moja krucha ślicznotko, jak ze stopami w błocie wznosisz do nieba zamglone oczy, jakbyś błagała o zesłanie króla, przypomina się rozmodlona żaba z bajki. Jeśli gardzisz pieńkiem (do którego, jak wiesz, stałem się teraz podobny), strzeż się bociana, który cię zje na przywitanie.

Będąc poetą, wcale nie jestem tak bardzo naiwny, jakbyś sobie tego życzyła, i jeśli zbyt często zechcesz mnie męczyć płaczliwymi nastrojami kobieciątka, potraktuję cię jak dzikuskę, albo jak pustą butelkę wyrzucę za okno.»



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz