2 stycznia 2011

XLVI. Utrata aureoli


«Jak to! Ty tutaj, mój drogi? Ty, w domu publicznym! Ty, który spijasz kwintesencję i karmisz się ambrozją! Jestem doprawdy zaskoczony!

– Mój drogi, wiesz, jak się boję koni i powozów. Przed chwilą, kiedy w wielkim pośpiechu przechodziłem na drugą stronę bulwaru i przeskakiwałem kałuże, wśród ruchliwego chaosu, w którym śmierć pędzi galopem ze wszystkich stron naraz, moją aureola, przy jakimś zbyt szybkim ruchu, zsunęła mi się z głowy i potoczyła w błoto. Nie miałem odwagi jej podnieść. Uznałem, że już lepiej stracić swoje godło, niż dać sobie połamać kości. Zresztą, pomyślałem, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Teraz mogę przechadzać się incognito, popełniać bezeceństwa i oddawać się rozpuście jak zwykły śmiertelnik. No i jestem tutaj! Widzisz? zupełnie taki, jak ty!

– Powinieneś przynajmniej dać ogłoszenie albo szukać aureoli przez policję.

– Na honor! Po co? Przyjemnie mi tutaj. Oprócz ciebie nikt mnie nie poznał. Zresztą, dostojeństwo mnie nudzi. A poza tym bawi mnie myśl, że podniesie ją jakiś kiepski poeta i bezczelnie włoży sobie na głowę. Cóż to za radość uczynić kogoś szczęśliwymi! Szczególnie, jeśli potem robi się śmieszny! Pomyśl o X-ie albo Z-cie! Co? Ależ to będzie paradne!»


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz