2 stycznia 2011

XII. Tłumy

Nie każdemu jest dane brać kąpiel w wielkomiejskim tłumie: rozkoszowanie się nim jest sztuką; i tylko ten może łyknąć energię życiowej na rachunek rodzaju ludzkiego, w kogo wróżka tchnęła w kołysce pociąg do maski i maskarady, nienawiść do własnego domu i pasję podróżowania.

Tłum, samotność: pojęcia równoważne i wymienne dla aktywnego i twórczego poety. Kto nie umie zaludnić samotności, nie potrafi być sam pośród tłumu.

Poeta ma ten niezwykły przywilej, że według upodobania może być sobą i kimś innym. Jak dusza tułający się w poszukiwaniu ciała, kiedy zechce wstępuje w dowolną osobę. Dla niego jednego wszystko stoi otworem; a jeśli pewne regiony wydają się przed nim zamknięte, to dlatego, że w jego mniemaniu nie warto ich odwiedzać.

Pogrążony w zadumie samotny wędrowiec znajduje osobliwe upojenie w poczuciu powszechnej wspólnoty. Ten, kto umie zespolić się z tłumem, zna febryczne rozkosze, których na wieki pozbawiony będzie egoista, zamknięty jak skrzynia, i gnuśnik, zasklepiony jak ślimak w swojej skorupie. Ten przyjmuje za swoją każdą profesję, każdą radość i każdą niedolę, z którą zetknie go przypadek.

To, co ludzie nazywają miłością, jest małe, przyziemne i słabe w porównaniu z ową niewysłowioną orgią, ze świętą prostytucją duszy, która oddaje się cała, z poezją i miłosierdziem, pojawiającej się nagle niespodziance i przechodzącej obok zagadce.

Warto czasem uświadomić szczęśliwym tego świata, choćby tylko po to, aby na chwilę upokorzyć ich głupią pychę, że istnieją doskonalsze odmiany szczęścia, bogatsze i subtelniejsze. Pasterze ludów, kolonizatorzy, misjonarze wygnani na koniec świata doznają zapewne czegoś pokrewnego tym tajemniczym upojeniom; i na łonie wielkiej rodziny ożywionej ich duchem śmieją się czasem z tych, którzy litują się nad ich losem, takim niepewnym, i życiem, takim cnotliwym.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz