2 stycznia 2011

XLII. Portrety kochanek

W męskim buduarze, to jest w palarni przylegającej do eleganckiej szulerni, palili i pili czterej mężczyźni. Właściwie nie byli ani młodzi, ani starzy, ani brzydcy, ale – czy starzy, czy młodzi – nosili niedwuznaczne znamiona weteranów rozkoszy; było w nich to nieokreślone coś, ten chłopięcy i drwiący smutek, który wyraźnie mówi: «Używaliśmy życia, a teraz szukamy tego, co można kochać i szanować».

Któryś z nich sprowadził rozmowę na kobiety. Filozoficzniej jest na ich temat milczeć, ale trafiają się ludzie inteligentni, którzy przy kieliszku nie gardzą banalną pogawędką. Mówiącego słucha się wtedy jak przygrywającej do tańca orkiestry.

«Każdy mężczyzna – mówił – miał swój wiek Cherubina, kiedy to z braku driady bez obrzydzenia obejmuje się pnie dębów. To jest pierwsze stadium miłości. W drugim stadium zaczyna się wybierać. Swoboda myślenia jest już objawem upadku. Właśnie wtedy szuka się przede wszystkim piękna. Ja, moi panowie, szczycę się tym, że osiągnąłem, i to dawno, krytyczne, trzecie stadium, kiedy piękno przestaje wystarczać, jeśli do nie przyprawię perfumami, strojem i tak dalej. Przyzna się nawet, że czasem tęsknię, niczym do nieznanego szczęścia, do następnego, czwartego stadium, polegającego zapewne na absolutnej obojętności. Bo też przez całe życie, wyjąwszy wiek Cherubina, byłem bardziej od innych wyczulony na paraliżującą głupotę i drażniącą przeciętność kobiet. W zwierzętach najbardziej lubię prostotę. Wyobraźcie sobie, ile musiałem wycierpieć przez moją ostatnią kochankę.

Była naturalną córkę pewnego księcia. Że piękna, to jasne; inaczej po cóż bym ją brał. Ale tę wielką zaletę psuła niestosowną i wynaturzoną ambicją. Należała do kobiet, które ciągle chcą grać mężczyznę. "Ty nie jesteś mężczyzną! Ach, gdybym była mężczyzną! Z nas dwojga, to ja jestem mężczyzną!" Podobnie nieznośne słowa nie schodziły jej z ust, a ja pragnąłem, żeby płynęły z nich same piosenki. Jeśli wyrwały mi się wyrazy podziwu dla jakiejś książki, opery albo wiersza, natychmiast przerywała: "Pewno widzisz w tym siłę? Ty masz pojęcie o sile!" I sypała argumentami.

Pewnego pięknego dnia wzięła się do chemii; odtąd, zbliżając usta do jej ust, trafiałem zawsze na szklaną maskę, którą chroniła twarz przed swoimi truciznami. Do tego okropna skromnisia. Kiedy ją czasem przynagliłem zbyt miłosnym gestem, zwijała się jak gwałcona mimoza...»

«I jak to się kończyło? – spytał jeden ze słuchaczy . – Nie sądziłem, że pan jest taki cierpliwy.»

«Bóg – padła odpowiedź – z choroby uczynił lekarstwo. Któregoś dnia zastałem tę spragnioną idealnej siły Minerwę sam na sam z moim lokajem, i to w sytuacji, która – dla oszczędzenia mi wstydu – zmusiła mnie do dyskretnego odwrotu. Wieczorem odprawiłem oboje wypłacając im zaległą pensję.»

«Jeśli idzie o mnie – odezwał się ten, co pytał – pretensję mogę mieć tylko do siebie samego. Pod moim dachem zamieszkało szczęście, a ja nie potrafiłem go rozpoznać. Los zrządził, że jakiś czas temu stałem się posiadaczem najmilszego, najpotulniejszego i najoddańszego ze stworzeń, kobiety zawsze gotowej, ale bynajmniej nie entuzjastki! "Chętnie, skoro to dla ciebie przyjemność." To była jej zwykła odpowiedź. Waląc kijem w tę oto ścianę albo tę kanapę, wydobylibyście z nich więcej westchnień, niż z piersi mojej kochanki zdolne były wydobyć uniesienia najbardziej zapamiętałej miłości. Po roku wspólnego życia zdradziła mi, że nigdy nie zaznała rozkoszy. Obmierzł mi ten nierówny pojedynek i moja niezwykła towarzyszka wydała się za mąż. Przyszła mi kiedyś fantazja, żeby znów ją zobaczyć; pokazując sześcioro dorodnych dzieci powiedziała: "Wiedz mój drogi, że małżonka jest wciąż tak samo dziewicą jak niegdyś twoja kochanka". Nic się w niej nie zmieniło. Brak mi jej niekiedy, powinienem był się z nią ożenić.»

Słuchacze roześmiali się i głos zabrał trzeci mężczyzna:

«A ja, moi panowie, poznałem przyjemności, które wam zapewne nie wydały się godne uwagi. Myślę o ukrytym w miłości komizmie, komizmie, który zresztą wcale nie wyklucza podziwu. Dla mojej ostatniej kochanki miałem, jak sądzę, więcej podziwu niż wasze mogły w was obudzić nienawiści albo miłości. Zresztą wszyscy podziwiali ją tak samo jak ja. Kiedy pojawialiśmy się w restauracji, po paru minutach goście tak byli w nią zapatrzeni, że zapominali o jedzeniu. Nawet kelnerzy i kasjerka, opanowani zaraźliwą ciekawością, zapominali o swoich obowiązkach. Krótko mówiąc, przez pewien czas żyłem w jednym stadle z prawdziwym cudem natury. Moja kochanka jadła, gryzła, łykała, pochłaniała, ale robiła to najwdzięczniej i najniewinniej pod słońcem, utrzymując mnie w nieustannym zachwycie. Umiała tak słodko, marząco, omdlewająco i romantycznie mówić: "Jestem głodna!" A powtarzała te słowa dniem i nocą pokazują najpiękniejsze w świcie ząbki, które by was wzruszyły i rozbawiły zarazem. Mógłbym był zrobić majątek pokazując ją na jarmarkach jako wszystkożerne monstrum. Dobrze ją karmiłem, a jednak mnie rzuciła...»

« – Pewno dla jakiegoś dostawcy żywności?» – «Kogoś w tym rodzaju, jakiegoś podejrzanego urzędnika intendentury, którego brudne sztuczki zapewniają przypuszczalnie biedactwu dzienne racje kilku wojaków. Tak sobie przynajmniej tłumaczę.»

«Ja – odezwał się czwarty – wycierpiałem prawdziwe męki przez przeciwieństwo tego, co się zwykle zarzuca egoistycznym samicom. Źleście się wybrali, szczęśliwi śmiertelnicy, ze skargami na niedoskonałości waszych kochanek!»

Słowa te wypowiedział bardzo poważnym tonem mężczyzny o łagodnym i statecznym wyglądzie i o niemal księżowskiej twarzy, rozświetlonej na nieszczęście parą jasnoszarych oczu, z tych, których spojrzenie mówi: «Ja tak chcę!» albo: «Musisz!» albo: «Nie przebaczam nigdy!»

«Gdyby pana, panie G..., przy pańskich nerwach, lub któregoś z was, panie K... i panie J..., przy waszej słabości i nierozwadze, sprzęgnięto z pewną moją bliską znajomą, to albo byście uciekli, albo przedwcześnie umarli. Ja, jak widzicie, przeżyłem. Wyobraźcie sobie kobietę niezdolną do najmniejszej pomyłki w uczuciach i rachunkach; wyobraźcie sobie rozpaczliwie doskonałą pogodą ducha, poświęcenie bez aktorstwa i bez afektacji, łagodność bez słabości, energię bez despotyzmu. Historia mojej miłości przypomina niekończącą się podróż po powierzchni gładkiej i czystej jak lustro, jednostajnej do zawrotu głowy, odbijającej wszystkie moje uczucia i gesty z ironiczną pedanterią mego własnego sumienia; nie mogłem sobie pozwolić na lekkomyślny gest albo nierozsądne uczucie, żeby nie zobaczyć natychmiast milczącego wyrzutu w oczach nieodstępnego widma. Jej miłość objawiała się jako kuratela. Iluż moim głupstwom zapobiegła, głupstwom, na której jest już niestety za późno! Ileż długów spłaciła wbrew mojej woli! Pozbawiła mnie wszystkich korzyści, jakie mógłbym był wynieść z przyrodzonej dozy szaleństwa. Zimnymi i nienaruszalnymi zasadami zamykała drogą wszystkim moim kaprysom. Na domiar ohydy, kiedy niebezpieczeństwo minęło , nie domagała się wdzięczności. Ileż to razy musiałem się hamować, żeby nie skoczyć jej do gardła i nie wrzasnąć: "Bądźże raz niedoskonała, łajdaczko, żebym mógł cię kochać bez wstydu i bez złości!" Przez kilka lat podziwiałem ją z sercem pełnym nienawiści. W rezultacie, to nie ja umarłem!»

– Aaa – wykrzyknęli słuchacze – więc ona umarła?

«Tak! To nie mogło trwać dłużej. Miłość stała się dla mnie przytłaczającym koszmarem. Umrzeć lub zwyciężyć, głosi Polityka, i taką alternatywę postawiło przede mną przeznaczenie! Pewnego wieczoru, a lesie... nad brzegiem sadzawki... po melancholijnej przechadzce, kiedy w jej oczach odbijała się słodycz nieba, a w moim sercu skuliło się piekło...»

– Jak to!

– Niemożliwe!

– Co pan ma na myśli?

«To było nieuniknione. Mam zbyt rozwinięte poczucie sprawiedliwości, żeby bić, znieważać albo odprawię kogoś, kto służył mi nienagannie. I trzeba było to poczucie pogodzić z odrazą, jaką ta istota we mnie budziła; uwolnić się od niej nie obrażając jej przy tym. Cóż chcecie, żebym był z nią zrobił, skoro była doskonała

Trzej towarzysze spojrzeli na mówiącego wzrokiem mętnym i trochę ogłupiałym, jakby udając, że go nie zrozumieli i jakby przyznając się milcząco, że jeśli o nich idzie, nie byłoby ich stać na czyn równie bezwzględny, choć skądinąd całkowicie uzasadniony.

Potem posłano po nowe butelki, żeby zabić Czas, który ma tak twarde życie, i przyśpieszyć bieg życia, które płynie tak wolno.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz