2 stycznia 2011

XXXIV. Już!



Już sto razy słońce wynurzało się, promienne albo smutne, z olbrzymiej kadzi morza, której brzegi ledwo można wypatrzyć; sto razy roziskrzone albo ponure, zanurzało się w swojej ogromnej wieczornej kąpieli. Od wielu dni mogliśmy kontemplować drugą połowę firmamentu i odcyfrowywać gwiezdny alfabet antypodów. Ale wszyscy pasażerowie biadali tylko i wyrzekali. Bliskość ziemi jak gdyby rozjątrzyła ich cierpienia. «Kiedy wreszcie – mówili – naszym snem przestanie wstrząsać fala, a wiatr co chrapie głośniej od nas nie będzie go już mącił? Kiedy znów podadzą nam mięso, które nie będzie tak słone, jak niecny żywioł, co nas unosi? Kiedy znów będziemy spokojnie trawić w nieruchomym fotelu?»

Niektórzy myśleli o domowym ognisku, tęsknili do żon, kwaśnych i niewiernych, i do swojego krzykliwego potomstwa. Wyobrażenie niewidocznej ziemi tak wszystkich otumaniło, że – jak sądzę – zajadaliby się trawą z większym zapałem niż bydło.

Wreszcie okrzyknięto ląd; zbliżając się zobaczyliśmy, że była to ziemia wspaniała i olśniewająca. Zdawało się, że muzyka życia płynie od niej niejasnym szeptem, a z jej brzegów, bogatych wszystkimi odcieniami zieleni, niosą się na wiele mil wokoło rozkoszne zapachy kwiatów i owoców.

Wszyscy zaraz poweseleli, każdego opuścił zły humor. Zapomniano o kłótniach, wybaczono sobie nawzajem winy; wyznaczone pojedynki poszły w niepamięć, urazy rozwiały się jak dym.

Tylko ja byłem smutny, smutny nie do pojęcia. Podobny kapłanowi, któremu wydzierają jego bóstwo, nie mogłem bez uczucia nieznośnej goryczy oderwać się od tego morza tak potwornie urzekającego, tego morza tak nieskończenie różnorodnego w swojej przerażającej prostocie, morza, które zdaje się mieścić w sobie i wyrażać swoim nastrojem, swoimi igraszkami, szałami i uśmiechami kaprysy, męki i ekstazy wszystkich dusz, co żyły, żyją i żyć będą!

Żegnając się z jego nieporównanym pięknem byłem zgnębiony na śmierć; i dlatego, kiedy wszyscy moi towarzysze powtarzali: «Nareszcie!», ja mogłem tylko krzyknąć: «Już!»

Ą przecież to była ziemia, ziemia ze swoim rozgwarem, swoimi namiętnościami, wygodami i uciechami; była to ziemia bogata i wspaniała, pełna obietnic, witająca nas tajemniczym zapachem róż i piżma, ziemia, od której muzyka życia płynęła ku nam miłosnym szeptem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz