2 stycznia 2011

XXXVIII. Która jest prawdziwa?


Poznałem niejaką Benedyktę, przepojoną i promieniującą Ideałem, która oczyma zasiewała pragnienie wzniosłości, piękna, sławy, i tego wszystkiego, co skłania do wiary w nieśmiertelność.

Ale ta cudowna istota była zbyt piękna, żeby żyć długo, i wkrótce po naszym poznaniu umarła; ja sam ją pochowałem pewnego dnia, gdy wiosna kołysała swą kadzielnicą nawet nad cmentarzem. Sam ją pochowałem, zamkniętą w trumnie z pachnącego drzewa, niezniszczalną, jak indyjska skrzynia.

I kiedy stałem z oczyma wbitymi w dół, gdzie ukryty był mój skarb, ujrzałem nagle małą osóbkę, dziwnie podobną do zmarłej, która z histerycznym zapałem udeptywała spulchnioną ziemię i parskają śmiechem wołała: «Prawdziwa Benedykta, to ja! To ja, sławna ścierka! Masz mnie kochać taką, jaka jestem, to kara za twoją głupotę i zaślepienie!»

A ja z wściekłością odparłem: «Nie, nie i nie!» I żeby dobitniej wyrazić mój sprzeciw, tak mocno tupnąłem w ziemię, że noga uwięzła mi po samo kolano w świeżej mogile i tkwię, jak wilk złapany w potrzask, może już na zawsze przykuty do grobu Ideału.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz